Somma - 1 lipca 1916

1 lipca 1916 rozpoczęła się brytyjsko-francuska ofensywa nad Sommą. Po trwającym osiem dni przygotowaniu artyleryjskim, w czasie którego zużyto 1,5 miliona pocisków artyleryjskich alianccy żołnierze ruszyli do szturmu na niemieckie okopy. Brytyjscy oficerowie podczas inspekcji przed atakiem zapewniali swych podwładnych o niszczącej sile ognia artyleryjskiego - generał Rawlinson stwierdził wręcz, że w niemieckich okopach "nie przetrwają nawet szczury". Atakujący żołnierze Brytyjscy w większości należeli do nowo utworzonych jednostek z poboru. Formowano z nich w trosce o wysokie morale tak zwane "kumpelskie bataliony" - oddziały formowane z mieszkańców jednego regionu, lub w przypadku wielkich miast, nawet z jednej dzielnicy. Teraz poszli naprzód przez "ziemię niczyją" ufni w siłę artylerii. Żołnierze poruszali się powoli, ponieważ teren był totalnie zryty wybuchami tysięcy pocisków, wielu oficerów miało parasole, niektórzy kopali w stronę niemieckich pozycji piłki. Okazało się, że pociski artylerii nie tylko nie zniszczyły przygotowanych starannie niemieckich pozycji obronnych, ale także nie zniszczyły zasieków przed okopami. Gdy niemieccy obrońcy otworzyli ogień doszło do masakry - pierwszy dzień przyniósł minimalne zyski terenowe jedynie na odcinku atakowanym przez dywizje francuskie i olbrzymie straty - zginęło ponad 20 000 żołnierzy Wspólnoty Brytyjskiej, a ponad 40 000 odniosło rany. Morale załamało się, ponieważ niektóre z batalionów poniosły straty sięgające 90% stanów osobowych. Mimo niepowodzenia alianckie dowództwo kontynuowało ofensywę wychodząc z założenia, że Niemcy także ponoszą ogromne straty i bitwa materiałowa wyczerpie ich bardziej. Walki nad Sommą trwały aż do 18 listopada 1916 i pochłonęły gigantyczne straty. Brytyjczycy stracili 416 000 zabitych, rannych i zaginionych, Francuzi 230 000 zabitych, rannych i zaginionych, Niemcy natomiast 450 000 zabitych, rannych i zaginionych - wśród tych ostatnich było wielu jeńców. Postępy atakujących liczono nie w kilometrach, lecz w metrach, a niemiecka piechota przyjęła wyniszczającą taktykę bronienia wszystkiego i nieustannego kontratakowania. Do końca bitwy alianci przesunęli front o 12 kilometrów w głąb niemieckich pozycji na froncie o szerokości 40 kilometrów. Świadectwem horroru bitwy jest relacja weterana walk, ówcześnie porucznika piechoty Ernsta Jungera, zamieszczona w jego wspomnieniach z Wielkiej Wojny:
"Był to pierwszy niemiecki żołnierz, jakiego zobaczyłem w stalowym hełmie i od razu wydał mi się jakby mieszkańcem obcego, bardziej surowego świata. Siedząc obok niego w rowie wypytywałem go natarczywie o sytuację na pozycji i usłyszałem monotonną opowieść o wielodniowym przesiadywaniu w lejach granatnich bez łączności i dróg obiegowych, o nieustannych natarciach, o polach zwłok i obłędnym pragnieniu, o konaniu rannych i wielu innych sprawach. Nieruchoma, obramowana stalowym hełmem twarz i monotonny głos, któremu towarzyszył huk frontu, wywarły na nas upiorne wrażenie. Kilka dni odcisnęło na tym posłańcu, który towarzyszyć miał nam do królestwa płomieni, piętno, jakie zdawało się go odróżniać od nas w niewypowiedzialny sposób. „Kto padnie, ten zostaje. Nic nie można poradzić. Nikt nie wie, czy powróci żywy. Każdego dnia nacierają, ale front trwa. Każdy wie, że chodzi o życie albo śmierć.” Nic nie pozostało w tym głosie, jak tylko wielka obojętność; wypalił go ogień. Z takimi ludźmi można walczyć."

Komentarze